The Dark Knight Rises (2012, Christopher Nolan)

Mroczny rycerz powstaje *****½

Zaczęło się od sekwencji, która pozamiatała mną całe kino: brawurowym atakiem terrorystycznym na pokładzie jednego samolotu, który po kilku chwilach zostaje zniszczony przy pomocy innego. Takiej sceny akcji w kinie jeszcze nie widziałem, a na swój sposób uroczy głos i niepohamowane odruchy Toma Hardy’ego jako zamaskowanego Bane’a oraz nieprzyjazna, wprawiające w dziwne uczucie dyskomfortu  muzyka Hansa Zimmera sprawiają, że widzowi włosy stają dęba już w pierwszych 6 minutach „Mrocznego rycerza powstaje”. 

Ta stosunkowo dość brutalna scena w pewnym sensie oddaje zamęt, w atmosferze którego finał trylogii Warner Brothers o przygodach Człowieka-Nietoperza wchodzi do światowych kin. Nakręcający się przez 2 lata hype, wreszcie pierwsze negatywne recenzje rozczarowanych krytyków, szybko potem groźby i wyzwiska pod ich adresem na portalu rottentomatoes (widziałem nawet zabawny poradnik pt. „jak poradzić sobie z negatywnymi recenzjami Dark Knight Rises w 5 krokach”), interwencja i bezprecedensowe zablokowanie komentarzy przez redaktora naczelnego,  a w końcu premiera i medialna burza w związku z tragicznie bezsensowną masakrą w Denver na nocnym pokazie filmu (do teraz niektórzy twierdzą, że film Nolana ma cokolwiek z tym wspólnego). Niektórzy są tą częścią Batmana wyraźnie rozczarowani, twierdząc że nie dorasta „Mrocznemu rycerzowi” do pięt, a i że sam Bane to już nie jest to samo co Joker. 

Po kolei: najpierw się może wszyscy uspokójmy, ok?

Rozumiem gigantyczne oczekiwania, rozumiem, że finał, że legenda mrocznego rycerza, że Nolan, że obsada jak z marzeń i że po „Incepcji” człowiek oczekuje już nie wiadomo jakich cudów. Reżyser wpadł w pułapkę własnego geniuszu. Niektórzy tak wywindowali sobie oczekiwania wobec „Dark Knight Rises”, że cokolwiek poniżej arcydzieła może się kwalifikować już tylko jako gigantyczny zawód. A cokolwiek poniżej filozoficzno-społecznych rozważań w „Mrocznym rycerzu” tworzy automatycznie film płytki i mało inteligentny. 

Tymczasem mam wrażenie, że wszystkim umyka jeden zasadniczy fakt: każda część Nolanowskiej trylogii jest zrobiona w zupełnie innej konwencji. O ile pierwsza część była czymś w rodzaju detalicznej biografii Batmana skąpanej w mrocznej stylistyce thrillera noir, o ile druga część była przerwotnym kinem sensacyjnym w czysto mafijnych klimatach, o tyle część trzecia nie zostawia dużo miejsca na filozofowanie, bo jest filmem wojennym sensu stricto. Po długim pierwszym akcie, który opowiada o tym jak wygląda Gotham City oraz Bruce Wayne bez Batmana, na ekranie następuje wprowadzenie sytuacji stanu wojennego: oglądamy apokaliptyczne obrazy destrukcji, narastającej paniki i okupacji całego miasta. To zresztą moim zdaniem bezapelacyjnie najlepsza, najbardziej trzymająca w napięciu i najbardziej przerażająca część tego filmu i gdybym miał go oceniać tylko przez pryzmat tego środka to bez problemu dałbym mu maksymalną ilość gwiazdek.  A już akt trzeci to – co już zapowiadały zwiastuny – kino batalistyczne na pełnych obrotach (z koncertowo schrzanionym finałem, którego nie mogę tu zdradzić, powiem że dla mnie to najsłabsze zakończenie z wszystkich filmów Nolana).

Nie ma więc miejsca na niuanse Jokera i psychologiczne rozterki Batmana, bo „Mroczny rycerz powstaje” to typowa (i to już niektórym się nie podoba), heroiczna opowieść o legendzie,  upadku, bólu i stracie,  ale i na nowo rodzącej się nadziei. Dodam, że opowieść bardzo amerykańska, bo w końcu samo Gotham jest amerykańskie, Batman jest amerykański i komiks jest amerykański, stąd patos w scenie odśpiewania hymnu Stanów Zjednoczonych w scenie stadionowej mnie kompletnie nie raził – wręcz przeciwnie, tworzył klimat. 

Podniosłej atmosferze – czasem zbyt często podkreślanej dialogami – sprzyja głośna muzyka wspomnianego Hansa Zimmera: kiedy po raz pierwszy widzimy Batmana w akcji (a jest to bardzo późno w filmie) motyw mrocznego rycerza z poprzednich części niemal eksploduje powodując dreszcz i uświadamiamy sobie, że właśnie uczestniczmy w procesie ożywienia komiksowego mitu. Podobnie cała sekwencja wychodzenia ze „studni” (żeby za dużo nie spoilerować) – połączona z marokańskim chórem śpiewającym „Deshy Basara” („Powstań”) przez współwięźniów sprawia, że aż serce rośnie. Kto narzeka na tak cudowny patos? 

Nie rozumiem również zarzutów o to, że Bane nie jest Jokerem. Obydwaj antagoniści mają ze sobą wystarczająco dużo wspólnego i wystarczająco się jednocześnie różnią, aby móc spokojnie być przeciwnikami Batmana w dwóch różnych filmach. Joker to cudowny cwaniak, który mami gadkami o społeczeństwie, chaosie i rzekomej prawdzie, ale też raczej cienki wojownik, który bez ludzi, psów i gadżetów w rodzaju noży wystających mu z butów, z Batmanem by sobie nie dał rady. Podobnie jak Joker, Bane również jest postacią, która zaczyna mniej więcej z takiej samej pozycji co Batman (obydwaj mają w sobie mrok i siłę, pytanie co z nimi zrobią), tylko, że Bane z kolei nie bawi się w żadne dyskusje: pomiędzy nimi następuje konfrontacja nie tylko psychologiczna (choć ta też), ale przede wszystkim to pierwszy tak fizyczny przeciwnik Człowieka-Nietoperza. Dzięki temu po raz pierwszy dostajemy tak długie, szarpiące nerwy, sceny walk, które niekoniecznie muszą się zakończyć dla Batmana jednoznacznym i szybkim triumfem. 

Bane w interpretacji Toma Hardy’ego (i przy pomocy obłędnego sound designu jego głosu!) to budzący grozę terrorysta, nie znający litości ani pojęcia negocjacji. Wraz z seksowną złodziejką Kobietą Kot (Anne Hathaway w jednej z swoich najlepszych ról) oraz przede wszystkim prawowitym policjantem działającym na własną rękę Blakem (Joseph Gordon Lewitt, który nadaje autentyzmu postaci, która mogła być ledwie pluszową wersją wyznawcy ideałów Batmana), kradnie prawie cały film, spychając nawet Bruce’a Wayne’a, Alfreda, czy Jima Gordona (choć każdy z nich ma swoje wspaniałe momenty) do roli postaci czysto drugoplanowych. To zresztą przesunięcie samego Nietoperza do roli wspomagacza całej ekipy , wydaje mi się tu zaskakująco ciekawym ruchem braci Nolan tworzących scenariusz do „Mrocznego rycerza”.

Reżyser „Incepcji” wyraźnie poświęca zamaskowanych bohaterów jako nieprzystosowanych dziwaków żyjących demonami przeszłości (Catwomen, Batman, Bale), z których każdy mógłby być równie dobry, jak i zły, bo ma do tego odpowiednie zdolności (zwinność kobiety kot, siła Bane’a, samozaparcie Batmana) – ich mrok wynika z kwestii często ambiwaletnych (lub jednoznacznie negatywnych) wyborów, jakie podejmują.

Dlatego Nolan kładzie nacisk na bohaterów takich jak ci grani przez Josepha Gordona Lewitta czy Gary’ego Oldmana: prostolinijnych , imiennych idealistów, którzy nie noszą masek, ale ciężką pracą krok po kroku próbują uczynić ten świat odrobinę lepszym. Dla Nolana franczyza o Batmanie to nie tylko nerwowe, trzymające w napięciu kino akcji pełne fantastycznych gadżetów, ale niemal do przesady poważna rozprawa na temat stanu ludzkości w XXI wieku: krzyżujących się kultur, korupcji, ekonomicznego cyrku, budowania spokoju i sprawiedliwości na kłamstwie (jak sprawa Harvey Denta z końcówki „Mrocznego rycerza”, która staje się punktem wyjścia „Mrocznego rycerza powstaje”). Kogo obiwiniać, gdzie jest początek całej machiny, czy Blake ma rację mówiąc, że Gordon również ma swoje za uszami, do jakiego momentu entuzjazm w walce ze złem jest opłacalny?

Socjologiczne rozważania najpewniej ujawnią się tak naptawdę podczas drugiego seansu Batmana (na IMAXowym ekranie, i pewnie na mniejszym tam samo, dzieje się przez 165 minut tyle, że trudno tu teraz analizować po jednym obejrzeniu wszystkie warstwy filmu). Tym bardziej, że wszystko bierze w łeb w niemal absurdalnej scenie quasi-trybunału, w której pojawia się pewna postać z poprzednich części Batmana. Co chce Nolan powiedzieć ? Że dalej to tylko komiksowy film akcji, w którym może się zdarzyć wszystko? Że społeczeństwo do reszty zwariowało?

„Mroczny rycerz powstaje” na pewno podzieli widownię: narracyjnie (mocno przypomina Incepcję, dominuje nieco senna, retrospektywna i bardzo rozczłonkowana narracja równoległa), koncepcyjnie (nie każdemu przypadnie do gustu taki villain jak Bane), ideologicznie (to właściwie bałagan różnych myśli, które mogą się nawet wzajemnie wykluczać biorąc pod uwagę końcówkę drugiej części i pierwszą połowę trzeciej) i być może tylko stylistycznie wszyscy wszyscy będą solidarni w swoich zachwytach (Wally Pfister po raz kolejny tworzy dzieło sztuki z czegoś tak zwykłego jak zdjęcia wielkiego miasta). 

Ja jednak jestem gotów temu filmowi naprawdę wiele wybaczyć. Choć nie rozumiem decyzji co do takiego a nie innego zakończenia, choć niestety ale potrzeba trochę czasu zanim się „Mroczny rycerz powstaje” na dobre rozkręci, choć dialogi irytują chwilami niepotrzebnie sztywną powagą, choć …. Tylko co z tego? Spędziłem blisko 3 godziny na skraju fotela,  bez chwili nudy, a w pewnym momencie – po raz kolejny na filmie Nolana – poczułem, że zapomniałem, że jestem w kinie. Po jakimś czasie ocknąłem się i zdałem sobie sprawę, że przecież przede mną jest tylko ekran, a wokół reszta widzów. 

Nolan kocha kino i to, w jaki sposób kino opowiada dobre historie przy pomocy przebiegłej narracji. Parafrazując Gordona: nie tworzy filmów na jakie zasłużyliśmy, ale takie jakich teraz potrzebujemy. Nie linczujmy go za „Mrocznego rycerza” – po wesołkowatym „Batmanie i Robinie” to właśnie Nolan sprawił, że legenda Nietoperza Gotham na nowo stała się udziałem milionów zahipnotyzowanych widzów. W tym niżej podpisanego, który wprost nie może się doczekać kolejnego seansu.

szymalan

23 Comments

  1. SPOILERY
    Która część zakończenia Ci się nie podobała? Bo osobiście czujęsię zawiedziony scenami akcji (pomiajajc brawurowy prolog) i bomba atomowa. Liczylem na bardziej kameralne zakocnzenie. Sam motyw z Robinem + kawiarnia we Florencji bardzo mi sięspodobały :) Stąd pytanie zadane na początku.
    Ja w tym filmie jaram się (sorry za okreslenie) pierwsza polowa (pierwsze starcie z Bane’em) i studium rewolucji.
    Co do Bane’a to uwazam, ze zostal skrojony swietnie, ale nie w pelni wykorzystano potencjal postaci. Liczylem na bardziej rozbudowana konfrontacje z Batmanem.

    Sorry za brak ladu i skladu :)
    Pozdrawiam

    1. UBER SPOILER

      ja własnie nienawidzę tę kawiarni. teraz w necie zaroiło się od przeróżnych analiz jak przy incepcji, czy to prawda czy fantazja Alfreda tylko. Wolałbym jedno, dosadnie zasugerowanie zakończenie (najlepiej negatywne, ale widac zabrakło odwagi). Za to motyw z Robinem super.

      Sceny akcji mi się bardzo podobały poza końcowym przewiezieniem bomby, to już była zwykła opera a nie momemt prawdziwej dramaturgii. Ale opening mistrzowski, pierwsza walka to chyba walka filmowa superbohaterska wszechczasów (zwłaszcza końcowe „złamanie” ;)) , cała rozwałka z setką radiowozów i tym batsamolotem też bardzo mi się podobały :) Bitwa epicka. Może pokonanie Bane’a było trochę zbyt lamerskie, właściwie mam wrażenie że już nie pamiętam tego momentu. Ale sama postać mi się strasznie podobała: głównie to, że to nie było takie typowe dobry vs zły przez cały film, tylko, że on sobie najpierw unieszkodliwił Nietoperza żeby mu nie przeszkadzał, a potem przystąpił do okupacji gotham i to było to na czym mu naprawdę zależało.

      pozdrawiam

      1. UWAGA! SPOILER

        No tak, ale chyba rozmowa Luciusa z technikami o autopilocie dosadnie udowadnia, że to nie była fantazja, że Bruce naprawił urządzenie i nie było go w maszynie, gdy bomba wybuchła? Nie wiem, ja to tak zrozumiałam. Gdyby nie ten autopilot, to rzeczywiście można by mieć wątpliwości. Scena w kawiarni przewidywalna, bajeczkowata trochę, ale – jak pisałam – dla mnie wspaniała:)

        1. SPOILER!

          Rzeczywiście autopilot daje nam niemal jednoznaczną odpowiedź.. Jeszcze jest sprawa Robina, nie wiadomo skąd by miał wiedziać o lokalizacji jaskini , jak nie od Bruce’a:) Mnie bardziej przeszkadza to, że Nolan chciałbym mieć ciastko i zjeść ciastko: zabić i pozostawić głównego bohatera przy życiu, żeby nam było i smutno , i wesoło na końcu filmu i to wciągu naprawdę szybkich kilku minut Aczkolwiek to też można zinterpretowac tak, że 1 zakończenie to tylko zabicie samego Batmana i pozostawienie go jako legendy (pomniki itd) a drugie pokazuje szczęśliwe życie samego Bruce’a Wayne’a, już bez Batmana.

  2. Najpierw – jak zwykle – dzięki za wspaniałą analizę (a niby na gorąco i powierzchownie! aj Ty, kokietujesz:)). Mnie wciąż trudno o Dark Knight Rises pisać na trzeźwo, bo wciąż jestem pod olbrzymim wrażeniem tego widowiska i tej interpretacji historii Batmana. Dziś cały dzień na głodzie, taką mam chęć obejrzeć jeszcze raz:) Jakoś może więc cokolwiek krótkiego:

    nie do końca zgodzę się, że Nolan kładzie nacisk na postaci pokroju Gordona; raczej rozkłada „siły” po równo, a że zwraca uwagę na to, o czym piszesz, już to uważam za nowatorskie, bo zwykle takie działania zostawia się jako tło do superbohaterstwa;
    scena ferowania wyroków przez znanego nam wcale nie była absurdalna (choć jako taka właśnie jest ukazana) – dla mnie pojawienie się w roli sędziego wiadomo kogo to było totalne dopełnienie całości, takie mrugnięcie okiem do widza, ale też doskonale umotywowana konsekwencja tego, co już się podziało (w końcu bohater ten nie zginął, więc dlaczego miałby się pojawić? – z tym się wiąże moje pytanie o Jokera, ale o tym już pisałam u mnie)
    oczekiwania co do finału miałam zupełnie ambiwalentne: chciałam zobaczyć scenę, w której Gordon czyta fragment Biblii, ale chciałam też bardzo tej sceny w kawiarni – nie spodziewałam się obu jednocześnie, więc to było dla mnie zaskoczeniem, ale z drugiej strony takim miłym…:)
    tak, Nolan zdecydowanie zawstydził swoich poprzedników i zdemotywował następców:)

    Pozdrawiam:)

    1. Skąd to znam :) To uczucie kiedy jesteś po takim filmie i nie masz ochoty oglądac żadnych innych i są jakieś 4 miesiące do premiery dvd.
      Ale ja nie czynię zarzutu z faktu, że nolan rozkłada siły po równo :) Generalnie chodziło mi o to, że postacie w maskach są tu przedstawione wszystkie jako nie do końca godne zaufania bo albo są po prostu złe (bane), albo są niepewne swoich zamiarów (Catwoman) albo nie są w stanie pomóc (Batman). Są pokazani jako wyklęci ze społeczeństwa, a więc nie mogą tak do końca walczyć w ich imieniu na tych samych prawach, stąd tak istotna rola w tej opowieści postaci Gordona lewitta, który na czas nieobecności nie tylko Batmana ale i Jima Gordona musi podjąć właściwe decyzje, choćby był w tym sam jeden.
      co do sceny wyroków: nie, nie, ja uwielbiam fakt, że pojawia się tam TA osoba :) bo ja bardzo lubię tego bohatera i aktora przy okazji też (a im więcej w tej obsadzie dobrego towarzystwa tym lepiej;) Naprawdę jeżeli mnie coś naprawdę zaskoczenie najbardziej ucieszyło w tym filmie to powrót tej postaci , meganiespodzianka:)
      Absurdalna nie w negatywnym sensie, ale chodzi mi o to, że ta scena już wydaje się takim totalnym odjazdem od normalności społeczeństwa (ten szybki proces bez żadnych zasad demokracji typu prawo do obrony itd, ta możliwość wyboru kary mimo, że właściwie jedno i drugie oznacza to samo;)) Wydaje mi się już to wszystko taką niemalże parodią, sceną jak z Monthy Pythona prawie. bardzo lubię ten motyw w tym filmie, choć nie wiem czy pasuje ona do powagi i realizmu scen na giełdzie chociażby. Naprawdę musiałbym zobaczyć drugi raz żeby przejrzeć te wszystkie wątki społeczno-polityczne, bo za pierwszym razem to wszystko się trochę zlewa, a jeszcze trzeba nadążać za widowiskiem i wątkami, których jest tyle że można nimi obdzielić 3 sequele :)

      co do końca to ja jednak chyba wolałbym żeby się skończyło bez kawiarni. Ostatnie ujęcie, absolutnie ostanie z filmu: tak. Kawiarni nie lubię, bo wprowadza zamęt, a ja wolałbym jednoznaczne zakończenie (ta scena jest tak oświetlona, że przypomina bardzo tę wizję którą widzimy wcześniej w rozmowie z alfredem, ale znowu Alfred nigdy nie widział JEJ z NIM (żeby nie spoilerować , wiesz o kogo chodzi;) więc skąd miałby mieć taką wizję hmmm). mam wrażenie, że Nolan dał nam dlatego 2 zakończenia, bo to ostatnia szansa dla niego bo już więcej batmanów niechce kręcić więc na wszelki wypadek dał nam każdy możliwy wariant do przeżycia ;) hmm może zmienię zdanie po drugim seansie :)
      pozdrawiam serdecznie!

  3. Kiedy w piątek pisałeś, że idziesz wieczorem do kina to od razu się domyśliłem, że idziesz na „Mrocznego rycerza…” :D Poprzednią część (z Ledgerem) widziałem w kinie, ale nie wiem, czy ostatnią część tej trylogii uda mi się obejrzeć na dużym ekranie. Wszyscy tak chwalą ten film, że wypadałoby pójść i samemu się przekonać, czym Nolan tak zachwycił widzów.
    Pozdrawiam.

    1. Dla samego widowiska szkoda to oglądac na małym ekranie :) Niezależnie czy Ci się spooba fabularnie czy nie, naprawdę dawno nie było czegoś tak epickiego w skali , także polecam. ;) Poza tym wszyscy teraz będa mówić przez parę tygodni tylko o tym filmie :D

  4. no i masz! jak ja po takiej recenzji mam teraz sama coś wydusić. Twoje teksty zawsze sprawiają, że czuję się taka malutka i głupiutka… Okazuje się, że nie widzę tego filmu tak jak Ty. Ja od pierwszego filmu Nolana mam pewien problem z tą serią. Zdecydowanie różni się od wizji Burtona i pierwszy film nowego Batmana w ogóle mnie nie powalił- wynudziłam się jak mops. w drugim już byłam zachwycona, a trzeci… nadal mam mieszane uczucia. Tak jak pisałam już na FB poruszyła mnie muzyka. Wydaje mi się, że bez niej nie odebrałabym Rycerza w taki sposób. Przytłoczyła mnie, zawładnęła mną bez końca. Każda scena zapierała mi dech w piersi. Byłam załamana podczas okupacji miasta, baaaa…. podczas upadku Batmana, wdarcia się do sekretnego zaplecza itp itd. Niemalże nie zsunęłam się z fotela przy atakach na Gotham, a potem jak Fox uciekał… matko! Zakończenie interpretować można dwojako, z jednej strony fajnie, że tak zamknęli serię, ale ja łapię się po raz kolejny na tym, że wolałabym zakończenia alternatywnego. Tak jak Ci pisałam na FB. Bane mnie prawdziwie skołował. Postać świetna, na miarę Jokera w wydaniu Heatha Ledgera. Dobra…. ale co ja się tutaj tak rozpisuję :P powinnam to napisać w swojej recenzji haha :D ale to raczej wieczorem się jej spodziewaj dopiero na blogu ;-) bo teraz tworzę tekst o poradniku… ech.

    1. To niechce być niemiły, ale napisz tą recenzję, bo jutro wyjeżdżam na 10 dni i nie będę miał dostępu do neta i gdzie ja przeczytam Twoja recke :D także czekam!
      ja pierwszy film znacznie bardziej doceniłem po zobaczeniu „Mrocznego rycerza” (to był w ogóle pierwszy Batman filmowy który mnie w jakikolwiek sposób ruszył, fanem tych od Burtona wielkim nie jestem, choć oczywiście przyjemnie się je ogląda:) Teraz wydaje mi się, że wszystkie 3 części tworzą naprawdę swietną, udaną trylogię i co fajne, każdy z tych filmów jest nieco inny, ale fabularnie wszystkie są bardzo spójne.
      a muzyka jest niesamowita, zgadzam się totalnie. Utwór „gotham’s reckoning” – nie umiem przestać tego słuchać, a jednocześnie jak sobie przypomnę tą pierwszą scenę z Banem brrr :D Nobla dla Hansa za soundtrack. pozdrowienia :)

  5. Ode mnie tylko tyle – po pierwszej walce Bane`a i Batmana, człowiek powinien sobie zadać jedno, bardzo ważne pytanie : kim właściwie był ten Joker ? BANE, KUR*A, TO JEST TO! :D

    Nie no, oboje są genialni (nie rozumiem tych porównań i narzekań, czy ludzie serio myślą, że Nolan zrobiły dwie części z tym samym Villainem ? raczej nie) i no moim zdaniem arcydzieło, lepsze od poprzednich części, aczkolwiek w moim odczuciu, końcowe 20 minut psuje całe wrażenie i robi się z tego moda na sukces trochę.

    1. SPOILER!!

      miałem to samo. No i to jest przeciwnik na jakiego czekaliśmy! w końcu batman dostał wciry (dla samego momentu jak zapada się krata i widz wie, że on może tej walki nie wygrać mimo, że jest cholera przecież batmanem warto iść do kina i odżałować 2 dychy).
      niestety się zgadzam co do końcowki, może 2 seans coś pomoże, ale też mam trochę powodów do narzekań (zwłaszcza to co pisałeś u siebie: ten twist z Cottiliard, który stawia cały film na głowie i każe nam nagle myśleć zupełnie inaczej o Banie niż przez ostatnie 2,5 godziny)

  6. Zgadzam się właściwie ze wszystkim co napisałeś. „Rises” co prawda nie wgniotło mnie w fotel tak jak „Mroczny Rycerz”, ale bardzo dobrze oglądało mi się ten film, chwilami rewelacyjnie, i mam wrażenie, że spodoba mi się on jeszcze bardziej przy drugim oglądnięciu, już na spokojnie. Podobnie było z „Incepcją”, mam nadzieję, że tak samo będzie i tym razem. Z resztą już samo to, że mam ochotę jeszcze raz obejrzeć ten film, najlepiej jak najszybciej, już jest całkiem sporym sukcesem, bo zwykle, nawet przy udanych blockbusterach tak mnie do kina na powtórkę z rozrywki nie ciągnie.

    Dodam jeszcze tylko, że mnie początkowo głos Bane’a zupełnie do siebie nie przekonywał, nie pasował mi zupełnie do tej postaci, dopiero po jakimś czasie złapałem się na tym, że przestał mnie denerwować i brzmi naprawdę świetnie. Mam też wrażenie, że jest wyraźniejszy niż w pierwszych zwiastunach, w których niewiele co mogłem zrozumieć.

    I jeszcze co do zakończenia, również mam co do niego pewne zastrzeżenia. Co do tego ruchu pt. mieć ciastko i zjeść ciastko, to nie jest on sam w sobie taki zły, totalnie pesymistycznego zakończenia Nolan zaserwować nam nie mógł, z resztą gdy tak na chłodno pomyśleć jak kończy się ten obraz, to wcale nie aż tak optymistycznie. Gryzie mnie tylko sposób w jaki część z tej końcówki została pokazana, a mianowicie scena w kawiarni, która również sama w sobie aż taka zła nie jest, ale jak dla mnie wypada zbyt bajkowo, sielsko i pięknie, w porównaniu do wcześniejszych mrocznych dwóch godzin seansu. Gdybyśmy jeszcze nie byli pewni, czy jest to prawda, czy może tylko sen/marzenia, to taki sposób ukazania tego co dzieje się w kawiarni miałby sens, podobnie jak przy „Incepcji” zastanawialibyśmy się czy zdarzyło się to naprawdę czy nie, ale przez wcześniejszą wzmiankę o autopilocie raczej nie powinniśmy mieć żadnych wątpliwości. Trochę szkoda, po pierwszych recenzjach wychwalających końcówkę liczyłem na coś wielkiego, a jest po prostu dobrze. Pod tym względem „Mroczny Rycerz” miał zdecydowanie lepsze zakończenie.

    Pozdrawiam

    1. //SPOILER//

      „z resztą gdy tak na chłodno pomyśleć jak kończy się ten obraz, to wcale nie aż tak optymistycznie”

      mógłbyś rozwinąć co masz tutaj na myśli? :) kurcze, szkoda, że przeczytam dopiero 10 sierpnia , bo nie będzie mnie na śląsku od jutra i będę odcięty od netu. bo mogła by być ciekawa dyskusja.

      Ja tylko jeszcze powiem tak: mnie nie razi zakończenie optymistyczne czy pesymistyczne (choć zgadzam się, że jednak ta końcowa bajkowa scena wygląda jak trochę wyjęta z innego filmu) , razi bardziej to, że Nolan chce widzom zafundować obydwa doświadczenia (i negatywnego i pozytywnego finału) w jednym filmie i to w strasznie krótkim odstępie czasu.

      Nie miałem czasu ani się porządnie przejąć tragiczną stroną końcówki (nie czułem tej straty jakoś, zabrakło np. paru ujęć pustej rezydencji Waynów chociażby, samotności i niepotrzebności Alfreda, też za szybko pojawia się wątek Robina) ani nie dodał mi jakoś humoru 2 koniec, mimo, że założeniem Nolana było własnie osiągnięcie takiego 2w1 (w końcu wszyscy się przed premierą zastanawiali: zginie BW czy nie zginie i od tego miał zależeć jednak nastrój widza przy napisach końcowych).

      Nolan więc postanowił, że po co się decydować na jedno zakończenie, skoro można dac ludziom obydwa. Wiem, że film już jest długi potwornie, ale dla mnie jednak ten przeskok jest za szybki, nawet zakładając, że można całość wytłumaczyć w pełni logicznie.

      Ale generalnie cieszę się, że się zgadzamy w swoich ocenach .
      pozdrawiam i do zobaczenia wkrótce :)

  7. Niestety, mnie najnowszy film Nolana nie zachwycił, nie widzę w tym filmie oznak geniuszu tego reżysera. Nie uważam, że to film zły, bo kilka jego elementów mi się podobało, jest kilka niezłych scen akcji i fajnych efektów, jest trochę refleksji i ambitnych treści, są ciekawe postacie, a i aktorzy nie zawiedli, dlatego dałbym filmowi naciągane 7/10. Wadą jest scenariusz, który według mnie jest niedopracowany i chaotyczny, jakby reżyser szybko chciał już skończyć przygodę z Batmanem i zająć się czymś innym. Wyjątkowo tym razem nie podobała mi się muzyka Zimmera, rozczarowujące jest też zakończenie, czarne charaktery umierają jakoś tak mało spektakularnie, nawet już nie pamiętam jak zginęli, a ostatnia scena z Bruce’em Wayne’em zalatuje kiczem. Nie wciągnął mnie zbyt mocno ten film, miał dobre momenty, ale kilkakrotnie się zdarzyło, że ziewałem :)

    1. przy takich mocnych zarzutach 7/10 to i tak jest już coś :) Nie powiedziałbym, że scenariusz jest chaotyczny, mnie się akurat takie rostrzelenie dużej ilości wątków w drugim akcie dość podobało (typowe dla filmów Nolana). Czy jest niedopracowany? Czepiałbym się tylko końcówki i bezsensownego twistu z Marion Cottiliard, ale do tego czasu wszystko wydawało mi się w porządku i w miarę logiczne.
      Cóż, ja nie ziewałem, a film mnie bardzo wciągnął, pewnie stąd jestem łaskawszy w ocenie :D
      pozdrawiam!

      1. Mnie ten twist z Marion Cotillard najbardziej zaskoczył i ja bym się go nie czepiał :) Co do oceny to najlepszą część czyli „Mrocznego rycerza” oceniam 9/10, Batman-Początek 8/10, zaś żeby podkreślić, że finał trylogii uważam za najsłabszy daję 7/10. Może ta ocena nie oddaje tego rozczarowania jakie czuję po filmie, ale myślę, że jest sprawiedliwa :)

        1. zaskakujący, fakt, ale nie przeszkadza Ci, że z Bane’a (i to jest teraz SPOILER ) robi się przez ten twist chłopiec na posyłki, mimo, że przez dwie i pół godziny wydawał się mózgiem całego planu? Moim zdaniem ta postać zasługuje na więcej, a Marion było w filmie za mało aby działała jako pełnoprawny czarny charakter.

          1. To prawda, że postać Bane’a wiele straciła przez ten twist i wyglądało to tak, jakby Nolan chciał na siłę zaskoczyć widzów, nie dbając o logikę, ale to właśnie ten kulminacyjny moment sprawił, że byłem ciekaw jak to się dalej potoczy i zapragnąłem raz jeszcze obejrzeć ten film :)

            Poza tym w recenzji napisałeś, że nie każdemu przypadnie do gustu taki villain jak Bane, tak jakbyś pisał o mnie, bo mnie właśnie nie przypadł on do gustu, wprawdzie niektóre sceny z nim były mocne, ale bardziej mnie on śmieszył z tą maską i nienaturalnym głosem. Prawdę mówiąc wolałbym już, żeby to Marion Cotillard grała główny czarny charakter, bo wydaje mi się ona aktorką niewykorzystywaną należycie w Hollywood :D

            1. To samo mi przyszło do głowy: twist bardziej dla samego twistu, żeby widz nie zapomniał, że ogląda film Nolana, który lubi widzów zaskakiwać.
              A mnie własnie Cotiiliard nie wiem czemu, ale częśto irytuje w filmach. Nie jest złą aktorką, ale chyba za każdym razem gra irytujące postacie :D A Bane’a polubiłem jako czarny charakter, bo moim zdaniem, choć głos ma owszem uroczy (:D), to jednak Hardy wyciągnął z tej postaci ile mógł, biorąc po uwagę że miał tylko mowę ciała, oczu i głos do dyspozycji. No i ma parę mocniejszych scen, racja. Dla mnie najważniejsze jest, że zamiast próbowac kopiować Jokera to jest to zupełnie inny typ villaina.

  8. Powiem tak, wychodząc z kina piszczałam, że chcę DVD na gwiazdkę, pierwsze i pewnie ostatnie, jakie w dobie torrentów będę chciała mieć namacalnie :)

Dodaj komentarz