Rodzinne rewolucje *
Wychodząc z kina z pokazu „Rodzinnych rewolucji” bolała mnie głowa, byłem wynudzony, pozbawiony energii i czułem, że jestem totalnie bez życia. Ten kolejny w aktorskiej karierze Adama Sandlera ekranowy potworek mia być lekką, wakacyjną komedią, a okazał się niestrawną ciepłą kluchą.
Fabuła opowiada historię matki w separacji, samotnego ojca, ich dzieci i zupełnie przypadkowych wspólnych dla wszystkich wakacji w Afryce Południowej. Intryga jest rzecz jasna wysoce „skomplikowana” – w czasie pobytu nasi rodzice zdążą się sto razy pokłócić, drugie tyle pogodzić, aby na końcu połączyć się w jedną fantastyczną wzorową amerykańską rodzinę.
Temat rodziny jest tu zresztą wałkowany przez całe 2 godziny. Nic to, że znów Sandler nie ma za grosz wyczucia i posiłkuje się tanim rasizmem (Afryka wygląda tu jak z pocztówki Orbisu, a jej mieszkańcy to małpki do zabawiania swoich białych gości , i to w najbardziej żenujący sposób), homofobią (każdy w tym filmie kto jest za mało hetero, za mało męski lub za mało kobiecy dostaje obowiązkową możliwość przemiany), czy zwyczajowym sandlerowym „poczuciem humoru” (nie ma tego dużo , ale są – sceny rzygania, opluwania).
Nic to – ważne, że przecież „rodzina jest najważniejsza” i miłość także, i że Sandler w końcu udowodni wszystkim, jak to z niego dobry ojciec jest. I jaki przystojny lover, i jaki romantyczny, i kwiaty przyniesie, i powściągnie się od pocałunku w nieodpowiednim momencie.
Wszystko to razem jest tak strasznie denne i niemiłosiernie długie, że na 45 minut przed końcem seansu miałem już ochotę wyjść z kina. Kilka zabawnych scen (głównie z udziałem dzieci), nie są w stanie przykryć faktu, że po seansie czułem jakby ktoś mi wyszarpał duszę i zamordował we mnie wszelkie ludzkie poczucie empatii.
Przy takiej dawce sentymentalizmu, fałszywych dialogów i tragicznie przemyślanych zwrotów akcji, miałem szczerą ochotę, aby na końcu wszystkich bohaterów nawiedził kataklizm, zombie apokalipsa albo przynajmniej szaleniec z piłą mechaniczną. Myślę, że taka zmiana tonacji dobrze mogłaby Sandlerowi i jego znajomym filmowcom zrobić, zanim na dobre nie zdążą zniszczyć współczesną hollywoodzką komedię.
szymalan
Ahahahaha, ihahhaa, uhaha:] Czy nie tego właśnie się spodziewaliśmy?:)
ile różnych wariantów śmiech :D za dużo, żeby dać radę wykorzystać wszystkie na tym filmie :D
myślę, że dokładnie tego się spodziewaliśmy ;) ale nadzieję zawsze mieć można ;)
moja taktyka oglądania takich filmów jest inna – wiem, że ma być to lekkostrawna rozrywka, więc nie traktuję seansu zbyt poważnie, nie liczę na głębokie portrety psychologiczne postaci czy oszałamiającą fabułę. gdy chcę obniżyć poziom pracy mojego umysłu i odpocząć, wtedy potrafię całkiem dobrze się bawić. w innym wypadku – po prostu omijam szerokim łukiem :)
w przypadku ‚Rodzinnych rewolucji’ również drażnił mnie sposób pokazania Afryki i brak bohaterów, choćby drugoplanowych, o innym niż biały kolorze skóry.
pozdrawiam!
ale ja mam identyczne podejście do takich filmów ;) ja idąc do kina chciałem się dobrze bawić, wyjśc w dobrym humorze , nie oczekiwałem wiele. Tylko, że jak sie przesadzi z takim podejściem, to równie dobrze wyjdzie nam, że i „Ja wam pokażę!” to jest dobra rozrywka, skoro nie trzeba fabuły ani ciekawych postaci. Nie zgadzam się na to, bo nie widzę w tym filmie niczego prawdziwego, niczego szczerego, tylko na chłodno wykalkulowanego gniota, który powstał z tych samych elementów, które zrobiły z wczesniejszych filmów Sandlera wielkie kasowe hity.
pozdrawiam! :)
Aaaaaa! Adam Sandler! Aaaaaa! Filmy z Sandlerem nie od dziś tworzone są głównie po to, aby widz, oglądając je, broń boże, nie musiał myśleć. A skoro powstają to znaczy, ze jest na nie popyt. Koszty produkcji stosunkowo niewielkie, ilość potencjalnych widzów całkiem spora. Żyć nie umierać!