Okno na podwórze ******

Okno na podwórze ******


Bezbłędny thriller Alfreda Hitchcocka (aż ręce drżą nad klawiaturą , gdy się pisze to nazwisko) zawstydza setki przekombinowanych fabularnie, współczesnych , efekciarskich przedstawicieli tego gatunku. Niedawno nawiązujący do „Okna na podwórzu” młodzieżowy hit z Shią LaBeaufem w roli głównej czyli „Niepokój”  ułomności thrillera XXI wieku bezlitośnie obnażył- zabito w nim całą finezję, dreszczowiec zamieniono na prymitywny horror, a pomysł wyjściowy oryginału sprowadzono do sztampy. Tymczasem, jak się okazuje, grubo ponad 50-letni oryginał żyje i ma się świetnie.

Owym wspomnianym przeze mnie pomysłem wielkiego mistrza była prosta rzecz:  ustawienie kamery w jednym miejscu i operowanie nią tam przez 2 godziny- czyli cały seans. To zamysł jeszcze odważniejszy niż z filmu „Dwunastu gniewnych ludzi” Lumeta – tu mamy tylko 2 lub 3 bohaterów głównych (resztę oglądamy z oddali), a kamera nie skacze jak dzika po pokoju na szybkim montażu, a  jest przytwierdzona jak główny bohater, aktualnie lekki inwalida, z nogą w gipsie, poruszający się na wózku. Cóż taki osobnik może robić całymi dniami oprócz rozmów z nieczęstymi gośćmi (jak choćby przychodząca codziennie do domu pielęgniarka)? Obserwować egzystencję mieszkańców przyległych bloków.

Życie jest więc teraz dla niego rytuałem złożonym z codziennych rutyn podglądanych przez okno sąsiadów. A to pani z wysokiego piętra w dość oryginalny sposób wyprowadza pieska na spacer, a to młoda kobieca piękność znów paraduje jedynie w bikini, a to gdzieś tam urodziny, gra fortepian , czy słychać krzyk małżeńskiej kłótni. Z takim towarzystwem nudzić się nie trudno, zwłaszcza jeśli jeden z sąsiadów zachowuje się wysoce podejrzanie. Krótka piłka: jest mordercą swojej żony, czy nie jest? Nasz bohater, wespół z swoją dobrą znajomą, zaczyna obsesyjne śledztwo.

Perspektywa, z jakiej obserwujemy dramatyczny rozwój wydarzeń pozostaje nie zmienna. Najpierw ekran (kinowy, domowy)  , potem okno domu głównego bohatera, a potem reszta mikroświata, w jakim rozgrywa się akcja. Techniczna głębia, jaką nadaje taki sposób robienia zdjęć, stawia w kącie dzisiejsze 3D i „Avatara”. Nie potrzeba nam okularów, nie potrzeba ekranu IMAX wielkości 24×18 metrów. To Hitchcockowi już w 1954 roku udało się wykreować rzeczywistość, która wsysa swoim realizmem bez reszty tak, że  mamy wrażenie obcowania z żywą akcją.  Nawet irytujący początkowo brak muzyki szybko stał się dla mnie w pełni zrozumiały- muzyką jest tu hałas otoczenia- telewizja, muzyka puszczana z radia przez sąsiada, odgłosy oddalonej ulicy, gra na fortepianie.

Całe to podejście reżysera sprawia, że widz oglądając jego „Okno na podwórze” czuje się jak w podwójnym kinie. Bo owszem,  oglądamy film zatytułowany „Rear window” reżyserii Alfreda Hitchcocka, ale  czyż to co dzieje się za oknem, cała obserwacja (podglądactwo?!) bohatera , nie jest takim drugim filmem, drugim kinem, które choć w większości statyczne, to jednak wypełnione jest  wewnętrznym ruchem?

„Istota kina polega na podglądaniu”- mawiał mistrz suspensu. Człowiek idzie do kina i tam daje upust swoim chorym zapędom- podglądania, wścibstwa, podejrzliwości, poszukiwania taniej sensacji (zapewniam święcie tych, co nie oglądali, że detale dotyczące domniemanego morderstwa są jak wyjęte z „Hostelu” czy innej „Osiedlowej masakry piłą ręczną”).

Twórca mówił też- „Film to życie, z którego wymazano plamy nudy”. Idziemy do kina po to, aby oglądać siebie i naszą rzeczywistość. Z bezpiecznej odległości, bez zobowiązań, bez odpowiedzialności. I nagle Hitchcock tworzy suspens- odbiera nam poczucie bezpieczeństwa przez cudowny moment oczekiwania na katastrofę.  Wytykając nam wady, czyni z nas ofiarę, a z siebie kata- moralistę, który nas karze, jednocześnie szybko oczyszczając z winy.

Uprzedzam zatem- ostatnie 10 minut to prawdziwe arcydzieło horroru. Prawdopodobnie jedna z najmocniejszych scen, jaką kiedykolwiek nakręcono.

szymalan

8 Comments

  1. Uwielbiam Jamesa Stewarta, który tutaj zagrał jedną z ról swojego życia, chociaż to też jest dyskusyjne, bo w każdym filmie ten aktor był rewelacyjny (choćby w „To wspaniałe życie”, czy „Filadelfijskiej opowieści”). Wracając jednak do Hitchcocka i jego dzieła, to przyznaję, ze oglądałam ten film bardzo, bardzo dawno temu, i czuje się w obowiązku, powtórzyć seans. Chociaż, tak naprawdę, to nie będzie obowiązek, tylko wielka przyjemność. Zdecydowanie zgadzam się z 4 akapitem twojej recenzji, który mówi wszystko o wielkości Hitchcocka. Nie chce przegiąć, ale to chyba najlepszy film w jego karierze ;]

  2. Nie widziałem, ale tytuł filmu zapisany i na pewno go obejrze (w końcu 6 gwiazdek piechotą nie chodzi) :). Poza tym widziałem „12 gniewnych ludzi” Lumeta – rewelacja (następny film w moim cyklu)

  3. Zabierałam się za ten film od dawna i jakoś nigdy nie miałam okazji go obejrzeć. Swoją recenzją bardzo mnie zmotywowałeś.
    Boję się jedynie tych ostatnich 10 minut, przed którymi ostrzegłeś. ;)
    Pozdrawiam!

    1. Zobacz koniecznie to arcydzieło, wprost nie wypada go nie znać :)
      Moje ostrzeżenie o końcówce filmu potraktuj raczej swobodnie – te 10 minut żadną traumą nie jest, ba- to najpiękniejszy moment podczas całego seansu :)
      pozdrawiam serdecznie i witam u siebie :)

  4. Wstyd przyznać (jak za każdym razem prawie, gdy opisujesz klasykę), ale żadnego filmu Hitchcocka nie widziałem :/ Kiedyś będzie trzeba nadrobić zaległości :)
    A w ogóle, to trochę spóźnione wszystkiego najlepszego, obyś miał okazję zobaczyć jak najwięcej filmów na poziomie Okna :) Sto lat!

    Pozdrawiam,
    Pawcio

Dodaj odpowiedź do lola king Anuluj pisanie odpowiedzi