Drużyna-A **

Drużyna-A **



Jeśli chodzi o „Drużynę A” to do teraz bawi mnie tagline z postera reklamującego tę produkcję w naszych kinach, głoszącego że :  „Nie ma planu B”. Nie było w tym i nic śmiesznego, gdyby nie to, że w tym samym dniu co „Drużyna A”, do polskich kin wchodziła też jakaś komedia romantyczna akurat pod tytułem…”Plan B”.
Sądząc po recenzjach tego drugiego tytułu, rzeczywiście można by się zastanawiać, czy mamy jakikolwiek zapasowy plan B. Jest nim chyba tylko ucieczka z kina lub z przed telewizora.

Film otwiera gigantyczna rozwałka dziejąca się na kilku różnych planach (na równoległych akcjach zbudowany jest cały scenariusz – niestety, w tym przypadku napięcie tylko się niweluje ). Członkowie drużyny popadli w tarapaty i bez lub z czyjąś pomocą, muszą się uratować. Helikoptery więc fruwają, efekty dźwiękowe pożerają subwoofery, wszystko dookoła eksploduje i szaleje , a widz nie ma pojęcia , co tu leci z dołu, a co z góry. Kiedy spektakularna akcja kończy się happy endem, dostajemy informację: „8 lat …i jakieś 80 udanych misji później”. Zaczyna się drugi prolog filmu,  który razem z pierwszym daje nam jakieś 40 minut ekspozycji. Dopiero wtedy w „Drużynie-A” zaczyna się jakaś fabuła.

Kinowa wersja sympatycznej ramotki telewizyjnej lat 80. to współczesna średnio zajmująca strzelanka z budzącymi zgrozę efektami specjalnymi (miłośnicy subtelnego CGI będą się łapać za głowę) i  ewidentnym brakiem poczytalnego, kompetentnego i zdrowego na ciele  i umyśle reżysera.  Przez większą część seansu  zadawałem sobie jedno pytanie:  „noo ale właściwie oosssoo tu chooodzi?”. Jednak o ile czołg spadający z nieba i sterowany za pomocą wystrzałów z lufy to jeszcze był motyw do przyjęcia (w granicach myśli „natchniona, campowa zabawa dla wytrwałych”) , o tyle rozegranie finałowej akcji na przykładzie gry w trzy kubki, to było już trochę za dużo na moje nerwy.

Z całego filmu, oprócz zaskakującej sceny z projekcją filmu 3D, zapamiętałem tylko jedną postać (bo reszta irytuje, nudzi albo żenuje) – mianowicie,  Sharito Copleya w roli Kapitana ‚Howling Mad’ Murdocka. Jak  dla mnie to bezdyskusyjnie komediowa rola roku, dla której nawet warto  wymęczyć całe 2 godziny (i potem przeklinać twórców, że tak mało czasu ekranowego mu poświęcili). Jeśli jeszcze nie widzieliście Copleya jako Murdocka- to zapewniam Was, że nie wiecie , co to znaczy  ekranowy psychopata na pełnych obrotach.  Już po „Dystrykcie” wiedziałem, że będą  z niego ludzie, ale to co tu wyprawia to jest czystej wody pean na cześć debilizmu.  Mistrz!

szymalan


6 Comments

  1. czyli znowu to samo, większość przeklina film a chwali tylko Copleya.
    Pewnie będe tego żałował ale i tak zobacze.
    A i jeszcze jedno, serial wspominamy dobrze ale tylko dlatego, że przypomina nam dzieciństwo, młodość itp. Tak na dobrą sprawę Druzyna A zawsze była tandetna i oglądana z dużym przymrużeniem oka.

    1. zgadza się, aczkolwiek lubiło się tych bohaterów jednak , budzili sympatię :) a tutaj moim zdaniem drużyna jest zbyt nieciekawa żeby bez przeszkód patrzeć z przymrużonym okiem na tę całą demolkę- poza Copleyem oczywiście ;)

  2. Serial jest dobry – jest w nim dynamiczna akcja, humor, szybkie tempo i sympatyczni bohaterowie. W pierwszym i chyba częściowo w drugim sezonie była jeszcze taka dziennikarka, Amy Allen, chyba nie ma jej w tym filmie – nie wiem, nie widziałem.
    Filmy na podstawie seriali zwykle okazują się porażką. Jest kilka wyjątków, kiedy to kinowa wersja serialu okazuje się zaskakująco dobra (Ścigany, Maverick), ale te nieliczne wyjątki pokazują, że aby bohaterów kultowego serialu wprowadzić do kin to trzeba mieć naprawdę dobry pomysł i asa w rękawie w postaci charyzmatycznego aktora w roli głównej (H.Ford w Ściganym, M.Gibson w Mavericku). Z licznych recenzji kinowej Drużyny A wynika, że twórcy filmu nie mieli ani pomysłu ani znakomitych aktorów.
    Aż się boję, co powstanie z kinowej wersji mojego ulubionego serialu – 24 godziny, która podobno ma powstać na 2012 rok.

  3. Szczerze mówiąc, serial mnie nie fascynował, choć oglądałam go raczej regularnie (nie z własnej woli, ma się rozumieć), zgadzam się jednak co do sympatycznych bohaterów, którzy stanowili siłę napędową serialu. Do filmu mi nie śpieszno, ale dla Copleya obejrzę :]

Dodaj komentarz