Znajdź mnie (2012, Damian Halicki)

Znajdź mnie

Gliwicki Festiwal Filmowy „Drzwi” to miejsce przede wszystkim przeznaczone dla młodych, entuzjastycznych filmowców-amatorów pochodzących ze Śląska. Fabuły, dokumenty, shorty i długie metraże: to ponoć jedyny taki festiwal w całym kraju. W pierwszym dniu tegorocznej edycji znalazłem się na sali projekcyjnej Centrum Kultury Stucenckiej (Politechniki Śląskiej) i udało mi się zobaczyć parę krótkometrażowych dokumentów (wśród których, nadmienię, zdecydowanie najlepszy okazał się ujmujący i uroczy film „Jutro” Bartosza Kruhlika o pewnej starszej pani, która w krótkiej wypowiedzi rozlicza się niemal z całym światem przedstawiając nam dzień z swojego życia), ale tutaj chciałbym przede wszystkim skupić się na filmie mojego kolegi z roku, Damiana Halickiego, który zaprezentował swój pełnometrażowy debiut – kryminalny thriller ‚Znajdź mnie” . I – choć nie bez potknięć – okazał się w gruncie rzeczy najbardziej profesjonalnym obrazem wieczoru.

Fabuła startuje mniej więcej w chwili,w której grupka młodocianych bohaterów wybiera się do lasu (zdjęcia kręcone w Zabrzu), aby zagrać w chowanego. Jednocześnie rozwija się druga linia fabularna, w której mamy coś na wzór quasi-sensacyjnego kina grozy, w którym zamaskowany morderca (nieco przypominający sposobem zachowania Jasona z „Piątków 13-tego”) , tajemnicza walizka i kilku niesympatycznych znajomków, splatają się razem w przedziwnej intrydze. Kto zginie, a raczej kto zginie pierwszy i w jaki sposób te dwie historie się skrzyżują?

Choć Halicki mówi, że film powstał bez napisanego scenariusza (a na podstawie rozpiski ujęć), to „Znajdź mnie” wydaje sie produkcją zaskakująco precyzyjną (zwłaszcza jak na kino stricte amatorskie). Do tego zresztą stopnia, że słabości takiego podejścia reżysera widać chwilami jak na dłoni. Zdecydowanie zbyt wyraźnie zabrakło mi chociażby kilku minut ekspozycji głównych bohaterów gry, tak aby sieczka z drugiego aktu była wiarygodniejsza i było komu kibicować. Wystarczyło tu zresztą parę scen z codziennego życia najważniejszych postaci filmu, tak aby późniejsza groza mogła zadziałać na zasadzie sprzężenia dwóch sprzecznych sobie nastrojów, niczym w każdym udanym horrorze. W efekcie widz jest zdany tylko i wyłącznie na sympatyczne twarze uczestników gry i na nic właściwie więcej. Oczywiście osobną kwestią jest samo aktorstwo, które również trudno oceniać: jedni grają lepiej, inni gorzej, ale wydaje się, że zabicie powtarzalności filmu , i poprawienie niektórych dialogów wydadłoby z korzyścią dla wszystkich (rada Quentina  Tarantino: jeżeli ktoś nie potrafi zagrać, to trzeba mu kazać jeśc przed kamerą – to jedna z najbardziej naturalnych czynności w życiu człowieka i trudno nie uwierzyć w nią na ekranie).

Ale nie ma jednak tego złego: ostatecznie aż trudno uwierzyć, że 65 minutowy film ogląda się cały czas bez znużenia, a dzięki nieustannemu plątaniu intrygi, przeskokom w czasie i narracyjnym gierkom (stosowanie równoległego i kalejdoskopowego montażu, ten ostatni styl zwłaszcza przywodzi na myśl serię „Piła”, gdzie również cała fabuła jest kilkakrotnie przepracowywana przy pomocy potoczystej serii powtórzeń wcześniejszych ujęć), „Znajdź mnie” cały czas wyciąga jakieś nowe dane na temat prezentowanego świata i usiłuje widza – z różnym skutkiem, najczęściej pozytywnym – zaskoczyć. Poza tym dodam jeszcze jedną ważną rzecz: choć błędem jest trzymanie tonacji filmu na jednym poziomie przez cały czas trwania, to jednak zaskakująco udane ma film Halickiego zdjęcia. To jedyny z festiwalowych filmów, jakie oglądałem, który prezentowany był w formacie widescreen w proporcjach 2.35:1, co w pewnym sensie niemalże z automatu wywołuje w widziu poczucie oglądania prawdziwego widowiska na duży ekran. Przefiltrowany, nieźle wykadrowany, mający klimat obraz (choć z lekko przeszarżowaną muzyką) – przyznam się, że zdarzało mi się oglądać polskie  filmy mające premierę w kinach (!), które były znacznie mniej fachowo zrealizowane (wspomnieć chociażby tragiczną „Krótką histerię czasu”)  niż zupełnie nieźle zainscenizowany „Znajdź mnie”.

Na koniec jeszcze muszę pochwalić naprawdę przemyślany trzeci akt, w którym fabuła idzie w nieco innym kierunku, niz można się było tego na samym początku spodziewać. Ten dobry finał nieźle rokuje: może sequel, może nie, ale na pewno na kolejny filmy – mającego wyraźne wyczucie kina gatunków – Halickiego, będę czekał.

szymalan

PS Oceny żadnej nie stawiam, bo nie potrafię przyłozyć racjonalnej miary do kina amtorskiego, zwłaszcza w wykonaniu debiutanta. Generalnie duży kciuk do góry dla całej ekipy, ja się dobrze bawiłem, a za seans i zaproszenie dziękuję z tego miejsca.

2 Comments

Dodaj komentarz